Wydałem ciche westchnięcie patrząc niezadowolony na szkołę. O ile to miejsce reprezentujące tak niski poziom można było nazwać szkołą. Ja to bym raczej określił jako placówkę dla dzieci z problemami.
Przypomniało mi się uśmiechnięte spojrzenie rodziców, kiedy pytałem czy muszę iść do tej szkoły. "Tak, ponieważ chcemy, aby to było dla ciebie doświadczenie życiowe i abyś umiał sobie poradzić w każdej sytuacji". Taka była ich odpowiedź. Sam fakt, iż poradziłem sobie na polu bitwy między moim rodzeństwem oznaczał, że powinienem być w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji. Zastanawiało mnie czemu nie potrafili tego zrozumieć. Cóż, ta szkoła i tak była najbliżej mojego domu, więc oferowała mi możliwość późniejszego wstawania niż gdybym poszedł do innej, więc nie narzekałem zbytnio i szybko zaakceptowałem ich decyzję.
Poniekąd zazdrościłem Lukowi odrobinę. Jest ode mnie o dwa lata starszy, także udał się do pobliskiego liceum. Dzieciaki w liceum chyba nie powinny być tak rozwydrzone jak te w gimnazjum, przechodzące okres buntu przeciwko światu, co było irytujące.
I tak z przerzuconym plecakiem przez ramię i znudzonym spojrzeniem przekroczyłem próg mojej nowej szkoły. Obrzuciłem przelotnym spojrzeniem uczniów. Z pewnością większość z nich nie reprezentowała osób z wysokimi aspiracjami, zamierzającymi odnieść sukces w przyszłości.
Takie osoby, o ile sobie czegoś nie ubzdurają i nie wejdę mi w drogę, nie powinny mi się narzucać - stwierdziłem z niemałą satysfakcją. - Na pewno będą mniej uciążliwi od tej tak zwanej elity z mojej poprzedniej szkoły, chcącej, aby wszystko szło po ich myśli. Poza tym takie osoby, aż proszą się, by nimi manipulować.
Pozwoliłem, aby na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Najwyraźniej czekało mnie tutaj spokojne i szare życie.
Podszedłem do najbliższej tablicy w korytarzu i zacząłem ją studiować. W końcu mój wzrok dotarł do planu szkoły. Niestety, nikt nie raczył się wysilać, aby go opisać, więc miałem trzy możliwości.
Pierwsza. Przejść się po szkole i ewentualnie znaleźć odpowiednie pomieszczenie. Niechętnie oderwałem swoje spojrzenie od gabloty, aby krytycznym wzrokiem ocenić ludzi znajdujących się tutaj. Nie ma mowy. Nie zamierzam się prosić o kłopoty. Nie wiadomo na jakie typy tu trafię. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby ktoś tutaj zaczął się mnie czepiać tylko dlatego, że mu się nudzi.
Druga. Zapytać się kogoś. Też odpada. Nie zamierzam zwracać tutaj na siebie zbędnej uwagi.
Trzecia. Samemu wywnioskować. I tak oto wróciłem do studiowania planu budynku.
Szybko odrzuciłem większość pomieszczeń, ponieważ były zbyt małe. W końcu zostały mi dwie opcje. Obydwie możliwości były przestronne i większe od pozostałych miejsc, które musiały być salami lekcyjnymi. Jedna na końcu korytarza pierwszego piętra, a druga na środku przy schodach.
Odpowiedź była prosta: oczywiście te przy schodach na środku.
Większość ludzi jest na tyle leniwa, że wybierze sobie miejsce, z którego mają wszędzie dobry dostęp. Zwłaszcza nauczyciele, którzy gromadzą się na filiżankę kawy, herbaty lub nie wiem czego, aby zacząć narzekać, jak oni to mają ciężko w tym zawodzie i jacy są niedoceniani. Kiedyś przypadkiem usłyszałem już taką konwersację. Wątpiłem, aby ta szkoła różniła się tak bardzo od tamtej.
Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę schodów, unikając nadepnięcia kogokolwiek, bądź wejścia im w drogę. Zręcznie manewrując w tłumie dotarłem pod same drzwi, które prowadziły do interesującego mnie pomieszczenia.
Spojrzałem na czytnik kart przy drzwiach. Aż tak się czują zdesperowani, żeby się odgrodzić od uczniów? Drzwi już nie wystarczą dla nich?
Zacząłem się zastanawiać, jak tu się dostać do środka, kiedy to nagle wyszedł jakiś nauczyciel, tym samym dając mi dostęp do środka.
- Przepraszam, - zacząłem niepewnym, aczkolwiek na tyle głośnym głosem, aby zwrócić na siebie uwagę. - czy mógłbym...
- Ach, to ty! - Poderwał się jakiś mężczyzna. - Zaraz zaprowadzę cię do twojej klasy na następnej lekcji.
Według wiszącego na ścianie zegara zostało jeszcze pięć minut przerwy.
- Jeśli to nie jest problemem, to poczekam na zewnątrz. - uśmiechnąłem się spokojnie.
- Tak byłoby najlepiej - odpowiedział, kiwając głową.
Wyszedłem na zewnątrz i oparłem się o ścianę.
Zadziwiająco było tutaj bardzo dużo wolnego miejsca. Zapewne uczniowie nie chcieli tu siedzieć mając do wyboru miejsca, w których nauczyciele nie przechodzą tak często przy nich.
Wyjąłem telefon i pochyliłem się nad nim tak, by mogło się wydawać, że nie widzę poza nim świata. W rzeczywistości wzrokiem wodziłem po korytarzach starając się znaleźć osoby, których zapewne trzeba będzie unikać, ponieważ zadawanie się z nimi oznacza kłopoty.
Po zadzwonieniu dzwonka korytarz stopniowo pustoszał, aż w końcu nie został prawie nikt. W końcu ze środka wyszedł nauczyciel, który wcześniej mi odpowiedział.
- Mam nadzieję, że nie miałeś problemu z czekaniem na mnie. - powiedział.
- Żadnego - odparłem. - Już nie pierwszy raz zmieniam szkoły, więc jestem do tego przyzwyczajony.
- A czemuż to tak jest?
- Ze względu na pracę rodziców. - powiedziałem. - Teraz powinna być godzina wychowawcz według planu lekcji, prawda?
Kiwnął głową.
- Jako wychowawca powinienem pewnie teraz pewnie powiedzieć, że gdybyś miał jakiekolwiek problemy, to żebyś do mnie przyszedł - najwyraźniej nie miał do czynienia wcześniej z takimi sytuacjami.
Przyjrzałem mu się. Był dosyć młody. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby okazało się, że po raz pierwszy został wychowawcą klasy. Jego młody wiek wskazywał na to, iż niedawno dopiero zaczął wykonywać ten zawód.
- Nie musi pan się martwić. - na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Zapewniam pana, że nie będę miał żadnych kłopotów....
... W końcu bardzo dobrze radzę sobie z nimi sam. - dokończyłem w myślach.
W tym samym momencie dotarliśmy pod klasę. Poczułem spojrzenia kilku zaciekawionych osób i szmer, który powstał z wymienianych cicho między dziewczynami komentarzami.
Po chwili głośny dźwięk dochodzący z zamka oznajmił otwarcie sali. Nauczyciel wszedł do środka a za nim klasa. Poczekałem, aż wszyscy przejdą przede mną i usiądą na swoich miejscach i dopiero wtedy podążyłem ich śladami przekraczając próg klasy.
- Dzisiaj do naszej klasy przeniósł się nowy uczeń... - zaczął wychowawca. - Nazywa się Oliver Wels. Chcesz może coś powiedzieć? - Spojrzał na mnie niepewnie.
- Nie - zaprzeczyłem. - Myślę, że tyle wystarczy - odparłem i zanim zdążył cokolwiek dopowiedzieć ruszyłem w stronę jednej z wolnych ławek.
W przedostatnim rzędzie moją uwagę przyciągnął uwagę czarnowłosy uczeń. Miałem wrażenie, że już go gdzieś widziałem. Zmarszczyłem lekko brwi próbując sobie przypomnieć gdzie i w jakich okolicznościach mogłem go spotkać... Na pewno gdzieś już go widziałem. Mam nadzieję, że nie wynikną z tego kłopoty.
Minąłem go i usiadłem w pustym miejscu.
W moją stronę odwróciła się dwójka dziewczyn, które posłały mi zaciekawione spojrzenia.
Błagam! Tylko nie to! Darujcie mi. Mnie nie interesuje to, co macie do powiedzenia... - pomyślałem, jednak nie dałem po tego poznać.
- Czemu się tutaj przeniosłeś? - Zapytała zaciekawiona blondynka.
- Przeprowadziłem się ze względu na pracę moich rodziców - odparłem. Nie była to do końca prawda, ale i nie kłamstwo. Przeprowadziłem się ze względu na to, aby uniknąć pracy rodziców, chociaż większość osób pewnie pomyśli, że to oni zostali przeniesieni tutaj a ja wraz z nimi.
- Hmmmm... A kim są twoi rodzice?
- Prowadzą jakąś firmę. Nic szczególnego. - wolałem nie rozwijać tematu. - A wy? Może coś powiecie mi o sobie? - zaproponowałem, mając na celu uniknięcie dalszych pytań.
Moje spojrzenie powędrowało do dziewczyny o kasztanowym odcieniu włosów, które były lekko pofalowane. Mimo, że była odwrócona w moją stronę, jeszcze się do mnie nie odezwała.
- Jestem Elie. - przedstawiła się jasnowłosa. - A to Evelyn. - wskazała na swoją koleżankę z ławki.
Poczułem na sobie spojrzenie. Na chwilę oderwałem wzrok od dwójki moich rozmówczyń. Moje spojrzenie skrzyżowało się z tym niepokojąco znajomym chłopakiem, który zdawał się mnie obserwować.
- Kto to jest? - ściszyłem głos pochylając się w ich stronę i dyskretnie go wskazując.
- Masz na myśli Izayę? - kasztanowłosa odpowiedziała mi szeptem. - Nie powinieneś się z nim zadawać, o ile nie chcesz się wdać w kłopoty.
Tyle mi wystarczyło, aby się domyśleć, że powinienem go unikać.
- Skorzystam z porady. O wiele bardziej wolę się zadawać z takimi pięknymi dziewczynami jak wy. - moje usta wypowiedziały komentarz, skutecznie zmieniając temat. Zauważyłem, jak obydwie lekko się zaczerwieniły.
- Może opowiecie mi jeszcze coś o sobie ciekawego? - skutecznie odciągnąłem ich uwagę od poprzedniego tematu.
- A co chciałbyś wiedzieć?
- Wszystko? - cicho się roześmiałem widząc ich lekko zmieszane spojrzenia i zaczerwienione policzki. - To w takim razie może na początek opowiecie mi o...
Naprawdę były osobami, z którymi łatwo rozmawiać. Z łatwością unikałem uciążliwych tematów, między innymi tego o sobie, a udało mi się dowiedzieć parę ciekawych rzeczy.
Kontynuowałem z nimi konwersację przez następne dziesięć minut, kiedy Elie nagle zrobiła przerażoną minę.
- Zapomniałam. - na jej twarzy odmalował się prawdziwy terror. - Dzisiaj mamy test z matematyki... - zrozpaczony głos podpowiedział mi, że nie poświęciła wcześniej nawet minuty na przygotowanie się na tą nieprzyjemność. - Kompletnie tego nie rozumiem...
- Może ci nieco pomogę? - zaproponowałem. - Spróbowałbym ci wytłumaczyć rzeczy, których nie rozumiesz.
- Naprawdę? - ożywiła się.
- To od czego powinienem zacząć?
- Wszystko?
- Co?
- Nic nie rozumiem z matematyki. - wyznała szczerze.
- Teraz będziemy mieć sprawdzian z funkcji kwadratowych. - podpowiedziała mi Evelyn, wyjmując swój zeszyt.
Pochyliłem się nad nim i przekartkowałem kilka ostatnich stron, a potem przeniosłem swój wzrok na dziewczynę, która wpatrywała się we mnie błękitnymi oczyma pełnymi nadziei.
Westchnąłem. Akurat niedawno przerabiałem ten materiał w poprzedniej szkole.
- Zacznijmy od tego zadania... - wskazałem na losowe, szybko czytając jego treść.
Resztę lekcji poświęciłem na tłumaczenia niejasności i kiedy zadzwonił dzwonek westchnąłem. To było męczące. Najchętniej bym tego nie robił, ale powinienem zadbać o wyrobienie sobie u nich dobrej opinii. Nie wydawały się być zamieszane w żadne problemy, a także łatwo było mi z nimi rozmawiać. Oznaczało to, że stanowiły dla mnie idealne towarzystwo w tej klasie.
- Dzięki. Ratujesz mi życie.
- Świat by się nie zawalił, gdyby ci źle poszedł jeden test. - stwierdziłem.
- Gdyby to był tylko jeden test, ale Ellie nie napisała dobrze żądnego. - wyjaśniła. - I rodzice jej zapowiedzieli, że jeśli dalej będzie mieć takie kiepskie wyniki w nauce, to jej odetną internet i zakażą wychodzenia ze znajomymi. To byłby dla niej koniec świata.
- Z pewnością. - zdążyłem już zauważyć, że jasnowłosa była tym typem dziewczyny, która odczuwała ponadprzeciętną potrzebę towarzystwa.
Wstałem i po chwili zagadały do mnie kolejne osoby. Najwyraźniej szykował się długi dzień...
***
Kiedy już zabrzmiał dzwonek oznajmiający zakończenie ostatniej lekcji, spakowałem się i zamierzałem udać się w stronę drzwi, kiedy drogę mi zagrodził czarnowłosy... Izaya.
- Potrzebujesz ode mnie czegoś? - spytałem z obojętną miną. - Trochę się spieszę - dodałem.
W międzyczasie pozostali uczniowie opuścili klasę. Większość nawet, gdy spojrzała się w naszą stronę, wolała nie wchodzić mu w paradę. Oho. Wiadomo już, kto tu rządzi. Pewnie będzie chciał mi dać do zrozumienia, że mam się go słuchać i mu nie przeszkadzać.
Niedoczekanie jego, chociaż... I tak nie będę tego robił, ale na pewno nie ze względu na to, co powie. Z pewnością bezmyślne słuchanie innych ludzi nie leżało w mojej naturze.
Zmierzył mnie uważnym wzrokiem, który zaniepokoiłby niejedną osobę... Tak uważnym, że zaczęło mnie zastanawiać, o co naprawdę może mu chodzić. No i gdzie go widziałem...? To z pewnością było dobrym pytaniem w tej sytuacji.
Wysiliłem swoje jakże leniwe szare komórki w nadziei, że sobie coś przypomnę.
Gdzie ja mogłem go widzieć... Hmmm... Hmmm... Nie wyglądał mi na ucznia którejś z moich poprzednich szkół, a na pewno nie był w moich klasach, bo bym to pamiętał.
Roześmiał się.
- Och. Jestem pewien, że wiesz o co mi chodzi, prawda? - na jego twarzy pojawił się niezwykle pewny siebie uśmiech.
- Nie, nie jestem - odparłem. - Nie mam zielonego pojęcia kim jesteś, poza byciem uczniem tej szkoły. Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz ani czemu uśmiechasz się jak idiota. - odpowiedziałem mu z nieco sennym spojrzeniem.
Jak ja wolałbym w tym momencie wracać do domu i drzemać oparty o siedzenie autobusu... A tu musiałem trafić na takiego uciążliwego typa. - kontemplowałem w myśli nad moim, jakże wielce tragicznym, losem.
I wtedy!
No tak! Wiem skąd go znam. - skojarzyłem sobie.
Jeszcze rok temu dosyć często go widywałem. Był jednym z tych dzieciaków, które uwielbiały walczyć i z pewnością był jednym z najsilniejszych osób, które wtedy znałem. Cieszył się niemałą sławą podobnie jak ja. Sam nigdy nie miałem okazji z nim się zmierzyć, ale widząc go w akcji, zdawałem sobie sprawę z poziomu jego umiejętności.
Izaya Grey. Z pewnością nie chciałem go zobaczyć po raz kolejny w tym życiu. Szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie okoliczności, w których go widziałem. Z pewnością będzie kłopotliwą osobą.
***
To było szare popołudnie. Niebo było w całości pokryte ciemnymi chmurami. Zanosiło się na deszcz.
Stłumiłem kolejne ziewnięcie patrząc się na scenę, która rozgrywała się przed moimi oczami. Kolejna bójka między dwoma grupami.
W dodatku nasza zaczynała przegrywać. Izaya miał wesoły uśmiech, szykując się do walki. Z pewnością można było go porównać do ryby w wodzie. Był w swoim żywiole, a ja... Zacząłem się zastanawiać. Początkowo zostałem w to wmieszany przez moich znajomych. Byłem w tym ponadprzeciętnie dobry, więc starali się mnie utrzymać w grupie. Dziwiło mnie tylko to, że nie przerwałem od razu po zorientowaniu się, jak postanowili mnie wykorzystać do zapewnienia sobie zwycięstwa.
Było to w pewien sposób naprawdę wciągające.
- Widzę, że już nie możesz się doczekać - zauważyłem. - Nie rozumiem skąd bierzesz tą energię. - zmarszczyłem brwi. - Ja to bym najchętniej położył się spać.
Ta pogoda mnie dobija. - dodałem sennie w myślach.
- Teraz tak mówisz - spojrzał podekscytowany w stronę kotłującego się tłumu.
Fakt. Kiedy walczyłem, było to dla mnie w takim stopniu wciągające, że nie potrafiłem przestać, a jak było już po wszystkim, zastanawiałem się, czemu nie mogłem tego tak po prostu porzucić.
Wydałem z siebie cichy pomruk niezadowolenia.
Powinienem był już dawno z tym skończyć. Gdyby moja rodzina się o tym dowiedziała... Wolałem nawet nie zgadywać ich reakcji. W dodatku gorzej... Mogłoby to bardzo negatywnie wpłynąć na ich opinię publiczną, biorąc pod uwagę to, kim byli, a to by oznaczało, że wpłynęłoby to także na moje rodzeństwo, a na to pozwolić nie mogłem.
Przestałem opierać się o ścianę i przeciągnąłem się ze stoickim spokojem.
- Wypada chyba, abym im nieco pomógł. - stwierdziłem.
- Ostatnio twoja "mała" pomoc polegała na tym, że zabrałeś im większość zabawy.
- Ja? - oburzyłem się lekko. - To ciebie poniosło, a nie mnie. - zauważyłem. - Ja byłem spokojniejszy od ciebie.
- Mhm mhm - opowiedział drwiącym spojrzeniem.
- Poza tym, jakim cudem mógłbym być w stanie zabrać większość zabawy niepokonanemu wojownikowi, którego reputacja jest niemalże legendarna. - parsknąłem śmiechem. - Jestem pewien, że za 15 lat twoje nieszczęsne ofiary będą opowiadać o wielkim, strasznym Izayi, który przyjdzie pobić ich dzieci, o ile nie pójdą spać. - wyobraziłem sobie tą scenę i pokiwałem głową. - Tak. Na pewno tak będzie. - na moich wargach zatańczył wesoły uśmieszek.
- Masz niezwykle ciekawe poczucie humoru. - skomentował. - Ale ja na twoim miejscu bym uważał, bo jeszcze sam będziesz bał się Izayi i nie będziesz mógł spać z wnukami.
- Niestety, ale nie jestem na tyle nierozsądny bądź silny, aby nawet myśleć o spróbowaniu postawieniu się tobie. - rozłożyłem bezradnie ramiona, nie tracąc wesołego humoru. - Co jeden ja, samotny i bezsilny, mógłbym zdziałać przeciwko takiej legendzie.
Zacząłem się zastanawiać, czy mógłbym z nim wygrać, ale po chwili porzuciłem te rozmyślania. Aby ocenić prawdziwą siłę Izayi, musiałbym go zobaczyć jak walczy na poważnie, przeciwko silniejszemu, bądź na takim samym poziomie przeciwnikowi. Sam sprawdzać jego umiejętności nie zamierzałem, ponieważ byłoby to bardzo męczące.
- Legenda legendą.. - zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu niespodziewany atak wycelowany w jego twarz.
- Co za brak kultury. - skomentowałem, jednocześnie patrząc się, jak zręcznie omija pięść przeciwnika. - Żeby tak się wtrącać w rozmowę. - na mojej twarzy pojawił się nieco okrutny uśmiech. - Nie sądzisz, że należy go nauczyć manier?
- Z pewnością. - odparł.
Chwilę później nieszczęsny napastnik leżał na ziemi. Izaya najwyraźniej nie zamierzał się powstrzymywać.
Pochyliłem się nad biedakiem.
Taaak... Ten z pewnością będzie miał po nim niemałą traumę. Zwłaszcza z tym złamanym nosem. - patrzyłem, jak krew spływała mu po twarzy. - Uuch... To z pewnością nie zwiększy mu powodzenia u płci przeciwnej.
Chociaż nie powiedziałem tego głośno ani też nie pozwoliłem żadnym emocjom pojawić się na mojej twarzy, zmartwiłem się. Miałem złe, nawet bardzo złe przeczucia.
Jeśli...
Moje rozmyślania przerwał niespodziewany atak wycelowany w moją szczękę. Błyskawicznie odskoczyłem poza zasięg przeciwnika.
Poczułem się bardzo, ale to bardzo zirytowany.
Nie lubiłem, kiedy inni ludzie przerywali moje rozmyślania.
Kątem lewego oka zauważyłem ścianę. Wywinąłem moje własne ciało, unikając następnego ciosu.
W międzyczasie sprawdziłem, jak radziła sobie reszta. Z Izayą, który właśnie wmieszał się w tłum i nokautował każdego, kto mu się nawinął. Szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na naszą stronę.
Tylko, że...
Nerwowa atmosfera, którą wyczuwałem od członków gangu, z którymi walczyliśmy sprawiała, że czułem się nieswojo. Powinno mnie to cieszyć, bo widać było po ich reakcjach, że są przerażeni, ale...
Coś jest nie tak. - właśnie to podpowiadał mi mój szósty zmysł, który po prostu bardzo rzadko się mylił. Bardzo, bardzo rzadko. Zwłaszcza, kiedy chodziło o nieprzyjemne sprawy.
Przycisnąłem osobę przed sobą do ściany, trzymając go za gardło. Wydał z siebie nerwowy śmiech. Widziałem dziwny błysk w jego oku. Sięgał do kieszeni lewej kieszeni. Zmrużyłem oczy i złapałem go drugą rękę, skutecznie miażdżąc jego dłoń w żelaznym uścisku.
I w tym momencie słońce wyjrzało zza chmur, oświetlając nas swoimi promieniami.
Promienie dotarły również do miejsca (a konkretniej kieszeni), gdzie próbowała dosięgnąć ręka szesnastoletniego chłopaka.
Zawartość kieszeni zalśniła i w połączeniu z prostym charakterystycznym kształtem nietrudno było odgadnąć, co ona zawierała.
Zakląłem, szybko odwracając się w stronę głównego zbiorowiska walczących nastolatków.
Nóż... Nóż... Noże...
Nie mogłem wykluczyć, że wzięli ich więcej. Moje oczy szybko uważnie zaczęły kontrolować przeciwników. I już zamierzałem odetchnąć z ulgą, kiedy to zauważyłem charakterystyczne odbicie promieni słonecznych od metalu u kolejnej osoby.
Bez wątpienia było tutaj kilka osób wyposażonych w tą niebezpieczną broń.
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Nikt poza mną nie wydawał się być świadom zagrożenia.
Rzuciłem nienawistne spojrzenie w stronę nieprzytomnego już nastolatka, który, kiedy zabrałem swoją rękę, osunął się na podłogę, uderzając głową w nawierzchnię starego chodnika.
- IZAYA! - krzyknąłem, przy okazji przyciągając na siebie uwagę reszty. - Przestań walczyć! NATYCHMIAST! - wydałem polecenie.
Nie mogłem pozwolić, żeby ten niezwykle silny chłopak przyparł pozostałą grupę do muru. Osaczone zwierzę naprawdę było najbardziej niebezpieczne, a osaczeni i zdesperowani ludzie z nożami nie byli mniej groźni.
Gdyby jeszcze zdawali sobie sprawę z faktu, w co się wpakowaliśmy.
- O co ci chodzi!? - odkrzyknął, wciąż nie wycofując się z walki. - Przecież wygrywamy!
I w tym jest problem. - pomyślałem zirytowany, że jeden jedyny raz nie może mnie posłuchać.
Nasza przewaga była zbyt oczywista. Wprost prowokująca. Tak jakbyśmy nieświadomie się prosili, aby użyli wszelkiego możliwego sposobu, aby wygrać.
- CHOLERA! - zakląłem raz jeszcze i rzuciłem się między Izayę a osobę, którą aktualnie atakował.
Szybko złapałem jego pięść, zatrzymując go przed zadaniem ciosu. Miał zirytowaną twarz. Musiał być wściekły, że mu przeszkadzam. Nie żeby mnie to obchodziło w tym momencie. Z pewnością... Gdybym nie był tak zdesperowany to nigdy bym tak nie postąpił, ale cóż... Okoliczności mnie do tego zmuszały. To nie była moja wina, tylko JEGO.
- Mówię ci, żebyś przestał walczyć! - warknąłem.
- Niby czemu!? - to nawet nie brzmiało, jak pytanie.
- Bo tak mówię! - zmierzyłem go ostrym spojrzeniem. - Mają no... - zacząłem.
Rozdzierający powietrze wrzask za plecami Izayi sprawił, że urwałem.
Poczułem zapach krwi. Chwilę później ciało uderzyło o nawierzchnię.
Rozszerzyły mi się oczy. Właśnie doszło do tego, czemu chciałem zapobiec.
- ... Że... - dokończyłem po kilku sekundach.
Kilka osób w okolicy przerwało walkę. Byli zszokowani tym, co przed chwilą się wydarzyło.
Patrzyli na wystający kawałek metalu między żebrami. Część z nich zasłoniła usta, starając się nie zwrócić do otoczenia zawartości ich żołądków.
Nawet Izaya przestał się szarpać.
I co teraz? - pomyślałem nerwowo. Bałem się, że na tym się nie skończy. Co jeśli jeszcze tutaj będzie kolejny szaleniec, który zdecyduje się użyć tak drastycznych środków, znając ich konsekwencję, aby wygrać?
Minęła jedna minuta. Druga. Wszyscy byli w szoku. Trzecia...
Ktoś w okolicy musiał zaalarmować policję. Nietrudno było się tego domyślić po tym, jak dźwięk syren dotarł do naszych uszu.
Najwidoczniej mieliśmy dużego pecha, ponieważ obywatel, który poczuł się w obowiązku poinformować służby bezpieczeństwa o walce, która jeszcze trwała chwilę temu, natrafił na moment, podczas którego niedaleko musiał przejeżdżać patrol policji.
I właśnie to sprawiło, że ocknąłem się z transu. Rzuciłem się do ucieczki między budynki.
Nie mogłem pozwolić, aby ktokolwiek dowiedział się, że brałem udział w tej chorej walce z tymi szaleńcami. Nie wątpiłem w to, że wszyscy dostaną karę za branie udziału w walce, podczas której zostało poważnie narażone życie i zdrowie ludzi. Nawet ci, którzy w szczególności nic nie zrobili.
Policja po prostu zgarnie każdego, kto im się nawinie pod rękę.
Rzuciłem za siebie jeszcze ostatnie spojrzenie widząc, jak Izaya zamierza zrobić to samo. Zaczął się przepychać przez tłum oszołomionych nastolatków, ale w momencie, kiedy już prawie się przedostał, jego drogę ucieczki odciął radiowóz.
Chciałem mu pomoc, ale po prostu zakląłem po raz kolejny i ukryłem się za kontenerem na śmieci.
Musiałem przyznać, że bywałem w miejscach z przyjemniejszymi zapachami i wolałbym ukryć się za czymkolwiek innym, gdybym miał taką możliwość...
Jednak w tej sytuacji nawet ten śmierdzący pojemnik z zawartością, której wolałem nigdy nie poznać, był lepszy niż nic.
I tak obserwowałem do końca całą scenę, jak policja łapie wszystkich. Przyjeżdża karetka i zajmuje się poszkodowanym. Czekałem dłużej.
W końcu nikogo nie było, ale i tak stamtąd nie wstałem. Czekałem. Wreszcie wstałem, patrząc na nocne niebo. Księżyc i gwiazdy. Jedna z nich zamigotała i przestała być widoczna. Znikła.
Zacząłem wracać do domu, postanawiając już nigdy więcej nie brać udziału w walkach między gangami. Zniknąłem. Kilka dni później usłyszałem wiadomości, że większość uczestników tego zdarzenia została wypuszczona z aresztu. Osoba, która została dźgnięta przeżyła. Jego stan podobno też był stabilny, ale i tak nie wróciłem...
Po prostu zniknąłem z ich życia, jakbym nigdy nie istniał. I tak było najlepiej.
Zresztą nie było to takie trudne, jako że nawet Izaya nigdy nie poznał mojego prawdziwego nazwiska, adresu zamieszkania ani czegokolwiek innego.
Przy pierwszym spotkaniu wymyśliłem fałszywe nazwisko - Wood. Nie sądziłem wtedy, że spotkam go po raz kolejny, a kiedy jakimś cudem zaczęliśmy walczyć po tej samej stronie, nie wiedziałem już, jak to odkręcić. Po tym wydarzeniu jednak byłem niezwykle wdzięczny losowi i mojej wrodzonej nieufności, że to zrobiłem.
W dodatku tydzień później, jak dowiedziałem się, że mogę się przeprowadzić, od razu skorzystałem z tej okazji.
***
I teraz ten sam Izaya stał przede mną. Szczęście naprawdę nie było po mojej stronie. Zastanawiało mnie to, czy był zirytowany, że w przeciwieństwie do niego, udało mi się uniknąć kary. Czy nie wkurzył się na to, jak zniknąłem bez słowa.
Nic z tego jednak nie pokazało się na mojej twarzy.
Nie zamierzałem dawać mu do zrozumienia, że go pamiętam.
- Oliver Wels - podkreślił moje nazwisko. Sprawiło to, że poczułem się nieswojo. - Naprawdę mnie nie pamiętasz?
Pokręciłem powoli głową.