poniedziałek, 27 lipca 2015

(Rozdział I) od Aty

Zaraz koniec. Nareszcie mogę iść do domu i pograć sobie w ulubioną grę.- pomyślałam. Zadzwonił dzwonek szkolny. Wyszłam z klasy i poszłam do szatni. Nagle usłyszałam głos wołający moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam koleżankę z klasy. Była to Karen Stewart. Znamy się od niedawna i jesteśmy “wielkimi przyjaciółkami”… Ta, na pewno. Udaje moją psiapsiółę. Podobno ma z naszej “przyjaźni” jakieś korzyści. Jestem ciekawa jakie? Myśli, iż jest przebiegła i nie wiem tego, ale się myli. Wiedziałam wszystko od samego początku.
Karen podeszła do mnie zdyszana.
 - Ata, dobrze, że cię znalazłam. - powiedziała.
 - Tak? Czy coś się stało? - zapytałam zdziwiona. Zrobiłam wszystko, co miałam wykonać, więc nie wiem, po co mnie szukała.
 - Nie, nic się nie stało. Bo wiesz, miałyśmy dziś razem wracać.
 - No tak, pamiętam. - powiedziałam uśmiechając się.
 - Przepraszam cię, ale czy mogłabyś na mnie chwilę poczekać? Nauczycielka od biologi kazała mi przyjść. Pewnie znowu będzie mnie porównywać do tej Angel Hill. To jest niesprawiedliwe! Przecież ona dziś nic nie umiała, jak ją pytano. A nauczycielka i tak jej nie wystawiła jedynki. Co ona sobie myśli? Sądzi, że jak jest córeczką premiera to wszystko jej wolno. - powiedziała oburzona Karen.
 - Nie lubisz Angel? Przecież często widzę, jak siedzisz koło niej. - zapytałam zdziwiona.
 - Co, ja? Ja ją nienawidzę! No ale z drugiej strony, jeśli się z nią zaprzyjaźnię, to będę miała z tego dużo korzyści. Przecież kto by lubił taką dziewczynę jak ona. - powiedziała to tak, jakby naprawdę nie obchodziła jej Angel, ale jej status społeczny. To było okropne.
 - Aha… - nie mogłam nic z siebie więcej wydusić. Zawsze sądziłam, że jak się chcę z kimś zaprzyjaźnić to dlatego, że lubi się tą osobę a nie dla korzyści.
 - Nie zapomnij, że to ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam.- powiedziała to tak szczerze, że gdyby nie fakt, iż wiem, co jest grane, to bym jej uwierzyła.
 - Wiem to. - uśmiechnęłam się. - Ok, to ja będę na ciebie czekać koło muru.
 - To poczekaj na mnie i jeszcze raz przepraszam za to. - odpowiedziała i poszła w stronę pokoju nauczycielskiego.
Zmieniłam buty i wyszłam z budynku szkolnego. Podeszłam do muru i nagle przypomniałam sobie, iż w plecaku mam truskawki. Wyciągnęłam je i zaczęłam jeść. Były pyszne! Czekając, zaczęłam myśleć o Angel. Szkoda mi jej było. Nie wiem, czemu ktoś nie lubi takiej osoby jaką ona jest. No jak każdy człowiek ma swoje wady i zalety. Z tego co zaobserwowałam jest osobą spokojną, cichą i rzadko uśmiechającą się, ale nigdy nie widziałam, żeby wykorzystywała to, iż jest córką premiera. Często można ją zobaczyć z Demonem… Jak on miał na nazwisko? A tak, Vess. Na każdej przerwie przebywają razem. Ta dwójka naprawdę tworzy przepiękną parę.
Moje myśli przerwał dzwoniący telefon. Wyjęłam z kieszeni komórkę i odebrałam.
 - Ata przepraszam cię, ale nie mogę wracać z tobą. Ta wredna wiedźma kazała mi zostać w szkole. Naprawdę przykro mi z tego powodu. Zajęłam ci tylko czas. - powiedziała wściekła Karen.
 - Nic się nie stało. Wracać razem możemy kiedy indziej, więc żaden problem. - odpowiedziałam. Miałam nadzieję, że to poprawi jej trochę humor.
 - Naprawdę przepraszam. Muszę już kończyć. Wiedźma wróciła.
 - Ok, to widzimy się jutro. Życzę powodzenia z nauczycielką. Pa
 - Pa.
Rozłączyłam się. Schowałam telefon do kieszeni i miałam się już zbierać, gdy...
Nagle przede mną ktoś stanął. Popatrzyłam na nią. Była to Angel, która wpatrywała się w truskawki.
Czyżby chciała jedną? -pomyślałam.
 - Jeśli chcesz, to możesz sobie wziąć parę. - powiedziałam uśmiechając się.   
Spojrzała na mnie i nic nie mówiąc szybko chwyciła garść owoców i włożyła je do ust. Zrobiła to tak ekspresowo, iż myślałam, że się udławi.
 - Ej czekaj, powoli. Jeszcze się udławisz. Jak chcesz to możesz wziąć wszystkie, ja już nie mogę.
Przełknęła znajdujące się w jej buzi truskawki. Wzięła ode mnie pojemniczek i poszła w stronę Demona. Coś do niego powiedziała, a potem zaczęła tupać nogą jak małe dziecko. Nie wiedziałam, co mam robić. Jedyna myśl, jaka mi przyszła do głowy w tym momencie to fakt, iż Angel lubi truskawki. Niespodziewanie skończyli rozmawiać, a Demon skierował się w moją stronę. Jeszcze bardziej byłam skołowana.
Co robić? - pomyślałam. Nie zdążyłam nic postanowić, bo wysoki, ciemnowłosy chłopak stanął przede mną. Uśmiechnął się i zaczął rozmowę. 
- Cześć, ty jesteś Ata Hiro? - odwzajemniłam nieco niepewnie uśmiech:
 - Tak, a ty za pewne Demon, tak?
 - Dokładnie. An już znasz. - wskazał delikatnie głową w stronę dziewczyny. - Słuchaj, nie będę ci mydlił oczu, powiem prosto z mostu. Kojarzysz gang z naszej szkoły? - bardziej stwierdził niż zapytał. - Otóż ta mała, “przykładna” córka premiera jest jego szefem i chciała cię zapytać, czy nie masz ochoty dołączyć. Wiesz, szykujemy się na wojnę z tymi z Requisitis i potrzebny nam ktoś od strategii, a z tego co wiem, masz nie małe doświadczenie na tym polu. Nie chciałabyś przenieść to z planszy do realnego życia?
 - Nie, dziękuję, wystarczy mi tylko plansza. - powiedziałam niemal od razu z uśmiechem, delikatnie przecząc ruchem głowy. - Moim zdaniem wojny są niepotrzebne. Powodują same krzywdy, a ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, więc w żaden sposób mnie nie przekonasz. - przez ułamek sekundy jego mina mówiła “Jesteś tego pewna?”. A może mi się tylko zdawało?
 - Daj spokój, przecież my nie mamy zamiaru nikogo mordować. Nikomu odcinać palców i wysyłać krewnym, ani nic z tych rzeczy. Chcemy tylko im pokazać, że nie są panami całego świata i żeby znali swoje miejsce.
Chciał jeszcze coś dodać, kiedy nagle koło niego pojawiła się Angel. Pociągnęła go za rękaw kurtki. Schylił się do niej, a ona powiedziała mu coś do ucha. Westchnął.
- Idziemy na lody, może przejdziesz się z nami, ja stawiam.
Popatrzyłam na Angel z myślą, że ona wyjaśni mi to nagłe zaproszenie na lody. Czy on sobie pomyślał, iż mnie przekupi? Musiałam jednak coś odpowiedzieć. Niestety jestem osobą, która nie odmówi, jak ktoś ją zaprasza na lody.
- A chętnie, przecież na lody zawsze trzeba znaleźć czas! Jak mniemam, twoje będą truskawkowe? - zapytałam, patrząc na Angel.
Pokiwała głową w odpowiedzi na pytanie. Złapała Demona za rękę i wszyscy poszliśmy w stronę cukierni.
W drodze panowała cisza. Nie był to ten rodzaj milczenia, podczas którego wszyscy są skrępowani i czują się niezręcznie. Była to swobodna cisza. Cisza, która nie potrzebuje słów, a mimo to czuć było, jakby zaraz miało się otrzymać na wszystko odpowiedzi. Popatrzyłam na Demona, który spokojnie szedł, niemal ciągnięty siłą, przez małą Angel. Ładnie razem wyglądali. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jak taka mała dziewczynka może przewodzić bandzie troglodytów! Już bardziej Demon by do tej roli pasował. Nie żeby wyglądał jak troglodyta. Bardziej wygląda na człowieka, zdolnego dokonać morderstwa bez mrugnięcia okiem. Nagle przed moimi oczami pojawiła się niewielka cukiernia. Weszliśmy do niej i usiadaliśmy przy stoliku. Dokonaliśmy w miarę szybkiego zamówienia (tak jak przypuszczałam, Angel wzięła truskawkowe. Cztery gałki...). W ciszy pochłanialiśmy lodowe przysmaki. Nagle An szarpnęła lekko rękaw chłopaka i wskazała oczami to na mnie, to na niego.
    - Nie, nie dała się przekonać. - dziewczyna zmarszczyła brwi w akcie irytacji. - No nie dziw się An, przecież gdyby dołączyła do nas, ludzie mogliby się od niej odwrócić. Wiesz, przyjaciele, znajomi z klasy.
Popatrzyłam na nich przez chwile. On ma racje! Jeżeli ludzie dowiedzą się, że pomagam gangowi nie będą chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Nawet ci, którzy na siłę udają moich przyjaciół. W zasadzie, było by mi to co nieco na rękę…
Angel popatrzyła na mnie błagalnie. Aż tak jej zależy na znalezieniu stratega?   Westchnęłam.
 - No dobrze. - powiedziałam po chwili. - Mogę zostać tym waszym taktykiem, ale sama nie przyłożę ręki do żadnej z waszych zbrodni. Bijcie się sami, ja wam tylko powiem, jak będzie najkorzystniej.
        Na moją odpowiedź Angel się rozpogodziła, a Demon przez chwile przybrał minę “A nie mówiłem?”. Chociaż może znowu mi się zdawało... Ciężko rozgryźć tego człowieka. Nagle An wstała i nieśmiało podreptała w moją stronę. Wzięła swój pucharek i przełożyła jedną gałkę lodów do mojego.
        - Żebyś miała siły myśleć. - wyszeptała niemal niesłyszalnie. Odezwała się do mnie po raz pierwszy, odkąd ją znam.

(Rozdział I) od Cassiel

Dźwięk SMS’a poderwał mnie na nogi. Myślałam, że się zapłaczę. Tak bardzo chciało mi się spać, a jak zawsze coś mi przeszkadzało. Przeciągając się sięgnęłam po telefon.
No nie, to znowu ten kretyn. -  rzuciłam telefon na drugi koniec łóżka - Jeszcze tylko 20 minut i wstaję do szkoły.
Byłoby to zbyt piękne, żeby było prawdziwe, abym wstała o wyznaczonej porze, więc jak zawsze groziło mi spóźnienie. No cóż, zawsze mówią, że dzwonek jest dla nauczyciela, więc nie było mi śpieszno.
 - Czy ty kiedykolwiek wyrobiłaś się na czas? - Alice siedziała na kanapie pod tonami chusteczek i koców, a ja próbowałam w końcu skończyć makijaż. - Zostało ci może z trzy godziny szkoły.
 - A ty jak się czujesz, co? - podeszłam do niej i delikatnie pocałowałam ją w czoło, sprawdzając czy temperatura trochę spadła.
 - Nie jest źle. Leć już, bo mama się zdenerwuje.
Uśmiechnęłam się do niej, zabrałam plecak, założyłam słuchawki i wyszłam. Ściskanie się oraz wdychanie nieświeżych oddechów… ugh... na samą myśl zrobiło mi się niedobrze, więc postanowiłam się przejść. Do szkoły mam około 25 minut drogi przez piękny, zielony park, plac zabaw oraz miliony osiedl, więc równie dobrze podróż może trwać z godzinę, ponieważ można zasłuchać się w śpiew ptaków albo zasiedzieć się na huśtawce. Dotarłam do szkoły na ostatnie minuty drugiej lekcji. Na moje nieszczęście, już ktoś musiał zdenerwować nauczycielkę. A z resztą… ta stara franca wiecznie się wszystkich czepia, jakby nie miała własnego życia.
 - Dosyć! Do nauki! - wrzasnęła i usiadła na swoim fotelu. Wręcz kipiała złością.
Dzień wcześniej mój ukochany chłopak, a mianowicie - Izaya Grey, wystawił mnie do luftu. Z resztą, nie po raz pierwszy ani ostatni. Byłam na niego wściekła, więc po zakończeniu lekcji szybko uciekłam z jego pola widzenia. Niestety na krótko. Po kilku minutach i tak mnie znalazł, jednak ani mi się śniło, aby podejść do niego i zacząć się normalnie zachowywać. Każdy facet oddziaływuje na swoją kobietę jakąś magiczną, nieznaną siłą, że jak tylko partnerka spojrzy mu w oczy, od razu cała jej złość znika, jakby w czarną dziurę, a jej niesamowicie niezawodna pamięć chowa się w kąt i wymazuje całą przyczynę jej złości.
Tak też było ze mną, gdy tylko Izaya zdołał sprawić, by nasze spojrzenia zetknęły się ze sobą. I pstryk! Cała moja złość znikła w niepamięć.
 - Przepraszam kochasie bardzo, ale za 30 sekund jest wybawiający mnie od tych widoków dzwonek. - moja koleżanka nie była zachwycona oglądaniem na żywo nowej wersji “Romea i Julii”. - Za godzinę możecie się miziać do woli.
 - Tak więc zrobimy, ale w kinie! Dziś leci fantastyczny horror, na który was zabieram. Co wy na to?
Każdy był zachwycony moją propozycją i tak nasze plany na popołudnie przybrały miły towarzyski obraz.

(Rodział I) od Demona

Urwałem się z ostatniej lekcji. Matma, kto by na tym siedział? I tak mam same zadowalające oceny, a zachowania i tak mi nie zmienią, choćbym miał się skręcić. Spokojnym krokiem podszedłem pod sale numer pięć i usiadłem na parapecie. Oparłem się o ścianę i wyjąłem moje źródło życia. Wino. Pociągnąłem dwa łyki tego boskiego trunku i westchnąłem. Miałem na głowie jeszcze sprawy tego całego gangu. Pal licho jeszcze nasz gang, ale te irytujące pasożyty z Requisitis sprawiają coraz więcej kłopotu. I jeszcze to dziwne przeczucie, że An znowu coś kombinuje…
Nagle zadzwonił dzwonek. Zza zamkniętych drzwi rozległo się poruszenie i już niedługo potem z sal zaczęły się wylewać tłumy znudzonych uczniów. Z piątki powoli wydreptała moja przyjaciółka. Usiadła obok mnie i z opuszczoną głową wyszeptała:
 - Znowu potraktowała mnie ulgowo.
Biologiczka Anna Rostz, lat 54, mieszka sama przy ulicy Klonowej, rozwódka pochodzenia niemieckiego. Przypomniałem sobie te informacje i wypiłem kolejną porcje tego cudownego napoju. Poczochrałem delikatnie jej śnieżnobiałe kosmyki i zapytałem:
 - Mam wparadować do pokoju nauczycielskiego i “delikatnie wytłumaczyć” paru nauczycielom, że żądasz równości? 
An pokręciła delikatnie głową i wyszeptała, spoglądając na mnie oczami a’la Kot ze Shreka.
 - Nie musisz… Wystarczą truskawki. - skąd ja znam tą odpowiedź. Lek An na wszystkie przeciwności losu - truskawki. Wziąłem kolejnego łyka, a ona dokończyła - No i jeszcze chciałam wypowiedzieć wojnę, ale to już szczegół.
Zachłysnąłem się. Przyznaję, że tego się nie spodziewałem. A więc TO wykombinowała!
 - Zakładam An, że nie chodzi ci o światową - zagadnąłem - Jesteś pewna? Wiem, że te gnojki z Requisitis są irytujące i najlepiej by było ich wszystkich wytępić powolnymi i bolesnymi sposobami, ale lepiej się nad tym trochę bardziej zastanowić. Same przygotowania zajmą sporo czasu, do tego pierwszy krok jest najważniejszy. Trzeba przygotować plan i… - nie zdążyłem dokończyć, bo dziewczyna mi przerwała.
 - I dlatego potrzebujesz kogoś, żeby cię odciążył w obowiązkach. A tak swoją drogą Demon, to z wojną światową byłoby mniej problemów. 
 Popatrzyłem na nią, starając się zamaskować oburzenie. Przecież sam sobie doskonale poradzę! Po co jej ktoś inny? Ja zawsze wszystko ogarniałem sam, więc i teraz tak będzie!
 - Przecież wiesz, że dam sobie radę. - stwierdziłem oschle. Dlaczego chciała mnie od tego odsunąć?!
 - Może dasz, a może nie. Nie masz czasu dla mnie, jak masz tyle roboty. I nie ma mnie kto zabierać na lody truskawkowe. Więc koniec kropka, kogoś znajdź. - rzekła przybierając postawę dziecka, które nie pojmuje słowa “nie”. Uroczo wyglądała z tą urażoną miną. Westchnąłem tylko. A więc o to jej chodziło. Rzeczywiście, ostatnio ciągle jestem zajęty.
 - No dobrze. Chodźmy już, bo ci zamkną twoją cukiernie - mruknąłem, opuszczając parapet.
Obejrzałem się na An, która ciągle na nim siedziała, tym razem z uniesioną brwią i jeszcze bardziej oburzoną miną. No tak! Zapomniałem. Schowałem wino i delikatnie postawiłem ją na ziemi. Jak zawsze podałem jej rękę i uśmiechnąłem się. Chwyciła mnie za nią i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia. Widziałem po jej minie, że ma już dość tej szkoły, nauczycieli i ludzi, którzy podlizują się jej tylko i wyłącznie ze względu na jej status.
Ledwo minęliśmy próg drzwi, kiedy An zatrzymała się rozglądając się dookoła. Cierpliwie czekałem. Czasami tak ma. Wtedy wygląda jak węszący pies policyjny. Tylko, że nie jestem pewien czy do policji przyjmują kanapowców. Nagle jej wzrok zahaczył o sylwetkę ciemnowłosej dziewczyny opartej o mur. W ręku trzymała plastikowe pudełko. An puściła moja rękę i potruchtała w kierunku dziewczyny. Nie zdziwiło mnie to. Czasami tak ma. Potrafi nawet godzinę siedzieć i wlepiać oczy w truskawki, puki ktoś jej nie poczęstuje. Tak było i tym razem. Czarnowłosa przyjaźnie zaoferowała An kilka owoców, na co ona złapała garść, wpychając je sobie do gardła. Nie powinna tak szybko jeść. Kiedyś się naprawdę może udławić. Kiedy szukałem w głowie informacji o tej dziewczynie, ona dała An całe pudełko, na co moja śnieżna czupryna podbiegła ze zdobyczą do mnie.
 - Ja chce ją. - wyszeptała łapiąc powietrze - Tę od truskawek. 
Popatrzyłem na dziewczynę pod murem. Tak, to zdecydowanie ona.
 - Ata Hiro, jeśli się nie mylę. Z tego co wiem to pacyfistka, nie przekonamy jej do udziału w wojnie…
 - JA CHCĘ JĄ! - dodała po raz pierwszy mówiąc, a nie szeptając. Doprawiła swój postulat wyraźnym tupnięciem nogi.
Westchnąłem po raz kolejny tego dnia. Znowu postawa nieznosząca sprzeciwu. Kiedyś poprosi mnie, żebym jej kosmitę złapał, bo zawsze chciała jakiegoś zobaczyć. Wróć! To już było, dwa lata temu. Podszedłem do Aty, zostawiając An tam, gdzie będę mógł ją widzieć. Uśmiechnąłem się do niej. Nie znam jej za dobrze, ale mój informator twierdzi, że nie lubi, kiedy się owija w bawełnę.
 - Cześć, ty jesteś Ata Hiro? - zagadnąłem niesamowicie ambitnie.
 - Ta. A ty zapewne Demon, tak? - odpowiedziała niepewnie, odwzajemniając uśmiech.
 - Dokładnie. An już znasz. - bardziej stwierdziłem niż zapytałem. Pierwsze koty za płoty, a teraz czas przystąpić do rekrutacji - Słuchaj, nie będę ci mydlił oczu, powiem prosto z mostu. Kojarzysz gang z naszej szkoły? - kolejne moje stwierdzenie.  - Otóż ta mała, “przykładna” córka premiera jest jego szefem i chciała cię zapytać, czy nie masz ochoty dołączyć. Wiesz, szykujemy się na wojnę z tymi z Requisitis i potrzebny nam ktoś od strategii, a z tego co wiem, masz nie małe doświadczenie na tym polu. Nie chciałabyś przenieść to z planszy do realnego życia?
 - Nie, dziękuję, wystarczy mi tylko plansza - powiedziała niemal natychmiast. Z jednej strony to niesamowite. Zwykle człowiek byłby zaskoczony tym, że córka premiera jest liderem gangu, do tego chce wypowiedzieć innemu wojnę, a jej prawa ręka prosi o dołączenie do nich. A ona to przyjęła ze spokojem w ułamku sekundy. - Moim zdaniem wojny są niepotrzebne. Powodują same krzywdy, a ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, więc w żaden sposób mnie nie przekonasz.
Pacyfistka, a nie mówiłem? Ale do czego nie przekonywało różnych ludzi... Wystarczyło tylko trochę pomanipulować słowem i podrzucić jej odpowiednie argumenty.
 - Daj spokój, przecież my nie mamy zamiaru nikogo mordować. Nikomu odcinać palców i wysyłać krewnym, ani nic z tych rzeczy. Chcemy tylko im pokazać, że nie są panami całego świata i żeby znali swoje miejsce. - powiedziałem uśmiechając się.
W zasadzie, to nie do końca była prawda. Jeżeli będzie trzeba zamorduję, obetnę palce, czy sprzedam organy. Oczywiście nie moje. Ale trzeba jej jakoś załagodzić ten obraz.
W tym momencie poczułem szarpnięcie mojego rękawa. Moja biała czuprynka przyszła. Pochyliłem się do An, tak żeby mogła wyszeptać mi o co jej chodzi.
 - Chodźmy na lody. W trójkę. Bo zamkną cukiernię.
Westchnąłem po raz n-ty. Jak dostanę od tego rozedmy, to będzie mi An płacić za leczenie. W zasadzie, nie będzie miała nic przeciwko.
 - Idziemy na lody, może przejdziesz się z nami, ja stawiam. - zawsze stawiam, to co za różnica.
Dziewczyna popatrzyła na mnie badawczo. Nie ufała mi, ale nie wyglądała, jakby miała zaraz uciec. Potwierdzał to jej ochoczy ton, kiedy odpowiadała:
 - A chętnie, przecież na lody zawsze trzeba znaleźć czas! Jak mniemam, twoje będą truskawkowe? - tym razem zwróciła się do An. Dziewczyna pokiwała tylko twierdząco główką i pociągnęła mnie za rękę w odpowiednią stronę.
Szliśmy w milczeniu. An najprawdopodobniej myślała tylko o lodach, Ata przyglądała się nam, a ja myślałem o tym, jak przeciągnąć ją na swoją stronę. Szukałem w myślach wszystkich informacji na temat tej dziewczyny. Przypomniałem sobie to, co przekazał mi informator.
Nie cierpi, kiedy ktoś udaje przyjaciela. A z tego co słyszałem, niejaka Karen mówiła, że przyjaźń z nią przynosi same korzyści i gdyby nie to, nie zamieniłaby z nią słowa. Ata nie jest głupia. Już dawno zorientowała się, o co biega. Wydaje mi się, że byłoby jej na rękę, gdyby ta dała jej spokój. Tylko jak to wprowadzić do rozmowy tak, żeby wyłapała to “przypadkiem”?
Doszliśmy już do cukierni, a ja miałem już niemal cały plan gotowy. Wystarczy tylko cierpliwie wyczekiwać na okazje do realizacji. Weszliśmy do środka i zajęliśmy stolik wyznaczony przez An. Szybkie zamówienie i znowu cisza. An pochłaniała w przerażającym tempie swoją czterogałkową porcje.
Nagle pociągnęła mnie za rękaw i cała umazana lodami zapytała mnie wzrokiem “I co z nią?”. Dzięki An! Nawet nie wiesz jak mi pomogłaś.
 - Nie, nie dała się przekonać. - zirytowana zmarszczyła brwi. - No nie dziw się An, przecież gdyby dołączyła do nas, ludzie mogliby się od niej odwrócić. Wiesz, przyjaciele, znajomi z klasy.
Dziewczyna zastanowiła się nad moją wypowiedzią. Wyglądała jakby kalkulowała, co jej się bardziej opłaca - “parę rad” dla gangu i święty spokój, czy całkowite trzymanie się ideałów i użeranie z fałszywcami. Szale decyzji przechyliło błagalne spojrzenie An. Ata westchnęła (przynajmniej raz to nie ja) i powiedziała:
 - No dobrze. Mogę zostać tym waszym taktykiem, ale sama nie przyłożę ręki do żadnej z waszych zbrodni. Bijcie się sami, ja wam tylko powiem, jak będzie najkorzystniej.
No i zwycięstwo! Jak zawsze z resztą. Na wzniesienie toastu dolałem do moich lodów nieco pozostałego mi wina.
W tym momencie zdarzyło się coś, czego żadne z nas - ani ja, ani Ata - się nie spodziewało. Moja śnieżna czupryna wstała i powoli podreptała do Aty, dzieląc się z nią swoimi lodami. Co więcej, pierwszy raz odezwała się do kogoś ze szkoły po za mną i nauczycielami:
 - Żebyś miała siły myśleć.
An wreszcie zaczęła robić postępy...

(Rozdział I) od Izayi

  Niebo było błękitne i zlewało się w oddali z krystalicznie czystą wodą. Ciepły wiatr delikatnie pienił wodę w pobliżu plaży, na której nikogo nie było. Byłem sam i moja cisza – to mi się podoba. Spojrzałem w lewo i ujrzałem starą, białą łódź rybacką. Od zawsze marzyłem, aby wypłynąć taką łodzią i poczuć się jak w książce „Stary człowiek i morze”… Tylko woda, ryby, ja… i chęć przetrwania nie tylko moja, ale też tych morskich stworzeń. Wsiadając do niej zorientowałem się, że nie wiem, gdzie są wiosła. Rozejrzałem się wokoło i niestety oprócz kraba pustelnika uciekającego przed mewą i kilku głazów nie zauważyłem nic ciekawego. Westchnąłem… no cóż pewnie właściciel łodzi zabrał je do domu. Już miałem z niej wychodzić, gdy nagle coś uderzyło o dziób łodzi wraz z przypływem wód. Wychyliłem się i moje oczy zabłysły. Moje marzenie może zacząć się spełniać! Już miałem je chwycić gdy nagle… nastała ciemność.
 - Panie Grey! Budzimy się do życia!
Otworzyłem oczy, gdy poczułem mocne szarpnięcie mojej ręki. Nad moją głową stała moja ukochana chemiczka… no nie wierzę.
 - Przerwała mi pani sen! – przeciągnąłem się, a ona spojrzała na mnie jak oparzona. – A poza tym to nie śpię, tylko snuję teorię, skąd biorą się sny i musiałem to sprawdzić. 
 Już miałem usłyszeć od niej długi wywód, jaką zniewagę popełniłem w stosunku do pięknej dziedziny jaką jest chemia, gdy nagle drzwi od klasy huknęły, a w nich stanęła drobna dziewczyna z bardzo mocnym makijażem. Na szyi miała tzw. obrożę z ćwiekami. Nasze spojrzenia spotkały się, delikatnie uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem uśmiech. 
 - Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.
 Oczywiście nie obyło się bez darcia nauczycielki, jednak ani ja ani ta dziewczyna (jak i pozostała część klasy) nie zwracaliśmy na to uwagi. Ruszyła pewnym krokiem, a gdy przechodziła koło mnie, przejechała po mojej ręce, wbijając w nią swoje ostre paznokcie. Auć… krew szybko znalazła sobie ujście z mojego ciała.
 - Koniec tego cyrku! Do nauki! 
 “Spanie część druga” pora zacząć - pomyślałem, ułożyłem się wygodnie i zasnąłem a w moich snach już nie łódź i ocean a owa dziewczyna.
 Gdy tylko zaczęła się przerwa, ruszyłem w poszukiwaniu owej pięknookiej. Czyżby dalej była zła o to, że zamiast spędzić z nią romantyczny wieczór, po raz enty siedziałem wraz z zespołem w piwnicy udoskonalając nasz najnowszy cover? 
 - Cassiel? – znalazłem ją w miejscu, które uczniowie nazywają palarnią, ponieważ 75% uczniów chodzi tam bezkarnie opalać stresy. Pomimo nazwy szkoły nie ma tu prawie żadnej dyscypliny. Stała tam ubrana w czarną krótką sukienkę wraz z naszymi wspólnymi znajomymi, niestety ani razu na mnie nie spojrzała. Podszedłem do niej od tyłu i przytuliłem. Jednak trwało to niecałą sekundę, ponieważ odwróciła się i odepchnęła mnie.
 - Zostaw mnie! – warknęła wściekła, a nasi znajomi spojrzeli na nas ze zdziwieniem. Od trzech lat byliśmy idealną parą… Właśnie, byliśmy. Ostatnimi czasy nic nie jest takie samo, jak było.
 - Cas… o co ty się wściekasz? – objąłem ją ponownie i próbowałem spojrzeć jej w oczy pomimo tego, że ciągle uciekała wzrokiem. – Przecież wiesz, że zespół to jedyne co mam.
 O! Wtedy szybko spojrzała  na mnie karcącym wzrokiem, ale nawet z takiego spojrzenia skakałem w duchu z radości.
 - Czyli ja się nie liczę? – spytała, a ja pomyślałem, że jakby mogła to by syczała jadem na mnie. - Nie jestem tak ważna jak zespół, tak?
 - Łapiesz mnie za słówka. – przekręciłem oczami i delikatnie dotknąłem jej chłodnego policzka. Wtuliła się we mnie. – Przepraszam kochanie.
 - Już nic nie mów idioto. – pocałowała mnie. Smakowała jak zawsze – tytoniem i mentolową gumą do żucia, którą podczas pocałunku dała mi.
 Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdyby nie sztuczne chrząknięcie Ive.
 - Przepraszam kochasie bardzo, ale za 30 sekund jest wybawiający mnie od tych widoków dzwonek. – przekręciła białymi przez soczewki, które nosiłam oczami, podeszła do Cas i odciągnęła ją ode mnie. – Za godzinę możecie się dalej miziać do woli.