poniedziałek, 27 lipca 2015

(Rozdział I) od Izayi

  Niebo było błękitne i zlewało się w oddali z krystalicznie czystą wodą. Ciepły wiatr delikatnie pienił wodę w pobliżu plaży, na której nikogo nie było. Byłem sam i moja cisza – to mi się podoba. Spojrzałem w lewo i ujrzałem starą, białą łódź rybacką. Od zawsze marzyłem, aby wypłynąć taką łodzią i poczuć się jak w książce „Stary człowiek i morze”… Tylko woda, ryby, ja… i chęć przetrwania nie tylko moja, ale też tych morskich stworzeń. Wsiadając do niej zorientowałem się, że nie wiem, gdzie są wiosła. Rozejrzałem się wokoło i niestety oprócz kraba pustelnika uciekającego przed mewą i kilku głazów nie zauważyłem nic ciekawego. Westchnąłem… no cóż pewnie właściciel łodzi zabrał je do domu. Już miałem z niej wychodzić, gdy nagle coś uderzyło o dziób łodzi wraz z przypływem wód. Wychyliłem się i moje oczy zabłysły. Moje marzenie może zacząć się spełniać! Już miałem je chwycić gdy nagle… nastała ciemność.
 - Panie Grey! Budzimy się do życia!
Otworzyłem oczy, gdy poczułem mocne szarpnięcie mojej ręki. Nad moją głową stała moja ukochana chemiczka… no nie wierzę.
 - Przerwała mi pani sen! – przeciągnąłem się, a ona spojrzała na mnie jak oparzona. – A poza tym to nie śpię, tylko snuję teorię, skąd biorą się sny i musiałem to sprawdzić. 
 Już miałem usłyszeć od niej długi wywód, jaką zniewagę popełniłem w stosunku do pięknej dziedziny jaką jest chemia, gdy nagle drzwi od klasy huknęły, a w nich stanęła drobna dziewczyna z bardzo mocnym makijażem. Na szyi miała tzw. obrożę z ćwiekami. Nasze spojrzenia spotkały się, delikatnie uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem uśmiech. 
 - Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.
 Oczywiście nie obyło się bez darcia nauczycielki, jednak ani ja ani ta dziewczyna (jak i pozostała część klasy) nie zwracaliśmy na to uwagi. Ruszyła pewnym krokiem, a gdy przechodziła koło mnie, przejechała po mojej ręce, wbijając w nią swoje ostre paznokcie. Auć… krew szybko znalazła sobie ujście z mojego ciała.
 - Koniec tego cyrku! Do nauki! 
 “Spanie część druga” pora zacząć - pomyślałem, ułożyłem się wygodnie i zasnąłem a w moich snach już nie łódź i ocean a owa dziewczyna.
 Gdy tylko zaczęła się przerwa, ruszyłem w poszukiwaniu owej pięknookiej. Czyżby dalej była zła o to, że zamiast spędzić z nią romantyczny wieczór, po raz enty siedziałem wraz z zespołem w piwnicy udoskonalając nasz najnowszy cover? 
 - Cassiel? – znalazłem ją w miejscu, które uczniowie nazywają palarnią, ponieważ 75% uczniów chodzi tam bezkarnie opalać stresy. Pomimo nazwy szkoły nie ma tu prawie żadnej dyscypliny. Stała tam ubrana w czarną krótką sukienkę wraz z naszymi wspólnymi znajomymi, niestety ani razu na mnie nie spojrzała. Podszedłem do niej od tyłu i przytuliłem. Jednak trwało to niecałą sekundę, ponieważ odwróciła się i odepchnęła mnie.
 - Zostaw mnie! – warknęła wściekła, a nasi znajomi spojrzeli na nas ze zdziwieniem. Od trzech lat byliśmy idealną parą… Właśnie, byliśmy. Ostatnimi czasy nic nie jest takie samo, jak było.
 - Cas… o co ty się wściekasz? – objąłem ją ponownie i próbowałem spojrzeć jej w oczy pomimo tego, że ciągle uciekała wzrokiem. – Przecież wiesz, że zespół to jedyne co mam.
 O! Wtedy szybko spojrzała  na mnie karcącym wzrokiem, ale nawet z takiego spojrzenia skakałem w duchu z radości.
 - Czyli ja się nie liczę? – spytała, a ja pomyślałem, że jakby mogła to by syczała jadem na mnie. - Nie jestem tak ważna jak zespół, tak?
 - Łapiesz mnie za słówka. – przekręciłem oczami i delikatnie dotknąłem jej chłodnego policzka. Wtuliła się we mnie. – Przepraszam kochanie.
 - Już nic nie mów idioto. – pocałowała mnie. Smakowała jak zawsze – tytoniem i mentolową gumą do żucia, którą podczas pocałunku dała mi.
 Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdyby nie sztuczne chrząknięcie Ive.
 - Przepraszam kochasie bardzo, ale za 30 sekund jest wybawiający mnie od tych widoków dzwonek. – przekręciła białymi przez soczewki, które nosiłam oczami, podeszła do Cas i odciągnęła ją ode mnie. – Za godzinę możecie się dalej miziać do woli.            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz