poniedziałek, 27 lipca 2015

(Rodział I) od Demona

Urwałem się z ostatniej lekcji. Matma, kto by na tym siedział? I tak mam same zadowalające oceny, a zachowania i tak mi nie zmienią, choćbym miał się skręcić. Spokojnym krokiem podszedłem pod sale numer pięć i usiadłem na parapecie. Oparłem się o ścianę i wyjąłem moje źródło życia. Wino. Pociągnąłem dwa łyki tego boskiego trunku i westchnąłem. Miałem na głowie jeszcze sprawy tego całego gangu. Pal licho jeszcze nasz gang, ale te irytujące pasożyty z Requisitis sprawiają coraz więcej kłopotu. I jeszcze to dziwne przeczucie, że An znowu coś kombinuje…
Nagle zadzwonił dzwonek. Zza zamkniętych drzwi rozległo się poruszenie i już niedługo potem z sal zaczęły się wylewać tłumy znudzonych uczniów. Z piątki powoli wydreptała moja przyjaciółka. Usiadła obok mnie i z opuszczoną głową wyszeptała:
 - Znowu potraktowała mnie ulgowo.
Biologiczka Anna Rostz, lat 54, mieszka sama przy ulicy Klonowej, rozwódka pochodzenia niemieckiego. Przypomniałem sobie te informacje i wypiłem kolejną porcje tego cudownego napoju. Poczochrałem delikatnie jej śnieżnobiałe kosmyki i zapytałem:
 - Mam wparadować do pokoju nauczycielskiego i “delikatnie wytłumaczyć” paru nauczycielom, że żądasz równości? 
An pokręciła delikatnie głową i wyszeptała, spoglądając na mnie oczami a’la Kot ze Shreka.
 - Nie musisz… Wystarczą truskawki. - skąd ja znam tą odpowiedź. Lek An na wszystkie przeciwności losu - truskawki. Wziąłem kolejnego łyka, a ona dokończyła - No i jeszcze chciałam wypowiedzieć wojnę, ale to już szczegół.
Zachłysnąłem się. Przyznaję, że tego się nie spodziewałem. A więc TO wykombinowała!
 - Zakładam An, że nie chodzi ci o światową - zagadnąłem - Jesteś pewna? Wiem, że te gnojki z Requisitis są irytujące i najlepiej by było ich wszystkich wytępić powolnymi i bolesnymi sposobami, ale lepiej się nad tym trochę bardziej zastanowić. Same przygotowania zajmą sporo czasu, do tego pierwszy krok jest najważniejszy. Trzeba przygotować plan i… - nie zdążyłem dokończyć, bo dziewczyna mi przerwała.
 - I dlatego potrzebujesz kogoś, żeby cię odciążył w obowiązkach. A tak swoją drogą Demon, to z wojną światową byłoby mniej problemów. 
 Popatrzyłem na nią, starając się zamaskować oburzenie. Przecież sam sobie doskonale poradzę! Po co jej ktoś inny? Ja zawsze wszystko ogarniałem sam, więc i teraz tak będzie!
 - Przecież wiesz, że dam sobie radę. - stwierdziłem oschle. Dlaczego chciała mnie od tego odsunąć?!
 - Może dasz, a może nie. Nie masz czasu dla mnie, jak masz tyle roboty. I nie ma mnie kto zabierać na lody truskawkowe. Więc koniec kropka, kogoś znajdź. - rzekła przybierając postawę dziecka, które nie pojmuje słowa “nie”. Uroczo wyglądała z tą urażoną miną. Westchnąłem tylko. A więc o to jej chodziło. Rzeczywiście, ostatnio ciągle jestem zajęty.
 - No dobrze. Chodźmy już, bo ci zamkną twoją cukiernie - mruknąłem, opuszczając parapet.
Obejrzałem się na An, która ciągle na nim siedziała, tym razem z uniesioną brwią i jeszcze bardziej oburzoną miną. No tak! Zapomniałem. Schowałem wino i delikatnie postawiłem ją na ziemi. Jak zawsze podałem jej rękę i uśmiechnąłem się. Chwyciła mnie za nią i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia. Widziałem po jej minie, że ma już dość tej szkoły, nauczycieli i ludzi, którzy podlizują się jej tylko i wyłącznie ze względu na jej status.
Ledwo minęliśmy próg drzwi, kiedy An zatrzymała się rozglądając się dookoła. Cierpliwie czekałem. Czasami tak ma. Wtedy wygląda jak węszący pies policyjny. Tylko, że nie jestem pewien czy do policji przyjmują kanapowców. Nagle jej wzrok zahaczył o sylwetkę ciemnowłosej dziewczyny opartej o mur. W ręku trzymała plastikowe pudełko. An puściła moja rękę i potruchtała w kierunku dziewczyny. Nie zdziwiło mnie to. Czasami tak ma. Potrafi nawet godzinę siedzieć i wlepiać oczy w truskawki, puki ktoś jej nie poczęstuje. Tak było i tym razem. Czarnowłosa przyjaźnie zaoferowała An kilka owoców, na co ona złapała garść, wpychając je sobie do gardła. Nie powinna tak szybko jeść. Kiedyś się naprawdę może udławić. Kiedy szukałem w głowie informacji o tej dziewczynie, ona dała An całe pudełko, na co moja śnieżna czupryna podbiegła ze zdobyczą do mnie.
 - Ja chce ją. - wyszeptała łapiąc powietrze - Tę od truskawek. 
Popatrzyłem na dziewczynę pod murem. Tak, to zdecydowanie ona.
 - Ata Hiro, jeśli się nie mylę. Z tego co wiem to pacyfistka, nie przekonamy jej do udziału w wojnie…
 - JA CHCĘ JĄ! - dodała po raz pierwszy mówiąc, a nie szeptając. Doprawiła swój postulat wyraźnym tupnięciem nogi.
Westchnąłem po raz kolejny tego dnia. Znowu postawa nieznosząca sprzeciwu. Kiedyś poprosi mnie, żebym jej kosmitę złapał, bo zawsze chciała jakiegoś zobaczyć. Wróć! To już było, dwa lata temu. Podszedłem do Aty, zostawiając An tam, gdzie będę mógł ją widzieć. Uśmiechnąłem się do niej. Nie znam jej za dobrze, ale mój informator twierdzi, że nie lubi, kiedy się owija w bawełnę.
 - Cześć, ty jesteś Ata Hiro? - zagadnąłem niesamowicie ambitnie.
 - Ta. A ty zapewne Demon, tak? - odpowiedziała niepewnie, odwzajemniając uśmiech.
 - Dokładnie. An już znasz. - bardziej stwierdziłem niż zapytałem. Pierwsze koty za płoty, a teraz czas przystąpić do rekrutacji - Słuchaj, nie będę ci mydlił oczu, powiem prosto z mostu. Kojarzysz gang z naszej szkoły? - kolejne moje stwierdzenie.  - Otóż ta mała, “przykładna” córka premiera jest jego szefem i chciała cię zapytać, czy nie masz ochoty dołączyć. Wiesz, szykujemy się na wojnę z tymi z Requisitis i potrzebny nam ktoś od strategii, a z tego co wiem, masz nie małe doświadczenie na tym polu. Nie chciałabyś przenieść to z planszy do realnego życia?
 - Nie, dziękuję, wystarczy mi tylko plansza - powiedziała niemal natychmiast. Z jednej strony to niesamowite. Zwykle człowiek byłby zaskoczony tym, że córka premiera jest liderem gangu, do tego chce wypowiedzieć innemu wojnę, a jej prawa ręka prosi o dołączenie do nich. A ona to przyjęła ze spokojem w ułamku sekundy. - Moim zdaniem wojny są niepotrzebne. Powodują same krzywdy, a ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, więc w żaden sposób mnie nie przekonasz.
Pacyfistka, a nie mówiłem? Ale do czego nie przekonywało różnych ludzi... Wystarczyło tylko trochę pomanipulować słowem i podrzucić jej odpowiednie argumenty.
 - Daj spokój, przecież my nie mamy zamiaru nikogo mordować. Nikomu odcinać palców i wysyłać krewnym, ani nic z tych rzeczy. Chcemy tylko im pokazać, że nie są panami całego świata i żeby znali swoje miejsce. - powiedziałem uśmiechając się.
W zasadzie, to nie do końca była prawda. Jeżeli będzie trzeba zamorduję, obetnę palce, czy sprzedam organy. Oczywiście nie moje. Ale trzeba jej jakoś załagodzić ten obraz.
W tym momencie poczułem szarpnięcie mojego rękawa. Moja biała czuprynka przyszła. Pochyliłem się do An, tak żeby mogła wyszeptać mi o co jej chodzi.
 - Chodźmy na lody. W trójkę. Bo zamkną cukiernię.
Westchnąłem po raz n-ty. Jak dostanę od tego rozedmy, to będzie mi An płacić za leczenie. W zasadzie, nie będzie miała nic przeciwko.
 - Idziemy na lody, może przejdziesz się z nami, ja stawiam. - zawsze stawiam, to co za różnica.
Dziewczyna popatrzyła na mnie badawczo. Nie ufała mi, ale nie wyglądała, jakby miała zaraz uciec. Potwierdzał to jej ochoczy ton, kiedy odpowiadała:
 - A chętnie, przecież na lody zawsze trzeba znaleźć czas! Jak mniemam, twoje będą truskawkowe? - tym razem zwróciła się do An. Dziewczyna pokiwała tylko twierdząco główką i pociągnęła mnie za rękę w odpowiednią stronę.
Szliśmy w milczeniu. An najprawdopodobniej myślała tylko o lodach, Ata przyglądała się nam, a ja myślałem o tym, jak przeciągnąć ją na swoją stronę. Szukałem w myślach wszystkich informacji na temat tej dziewczyny. Przypomniałem sobie to, co przekazał mi informator.
Nie cierpi, kiedy ktoś udaje przyjaciela. A z tego co słyszałem, niejaka Karen mówiła, że przyjaźń z nią przynosi same korzyści i gdyby nie to, nie zamieniłaby z nią słowa. Ata nie jest głupia. Już dawno zorientowała się, o co biega. Wydaje mi się, że byłoby jej na rękę, gdyby ta dała jej spokój. Tylko jak to wprowadzić do rozmowy tak, żeby wyłapała to “przypadkiem”?
Doszliśmy już do cukierni, a ja miałem już niemal cały plan gotowy. Wystarczy tylko cierpliwie wyczekiwać na okazje do realizacji. Weszliśmy do środka i zajęliśmy stolik wyznaczony przez An. Szybkie zamówienie i znowu cisza. An pochłaniała w przerażającym tempie swoją czterogałkową porcje.
Nagle pociągnęła mnie za rękaw i cała umazana lodami zapytała mnie wzrokiem “I co z nią?”. Dzięki An! Nawet nie wiesz jak mi pomogłaś.
 - Nie, nie dała się przekonać. - zirytowana zmarszczyła brwi. - No nie dziw się An, przecież gdyby dołączyła do nas, ludzie mogliby się od niej odwrócić. Wiesz, przyjaciele, znajomi z klasy.
Dziewczyna zastanowiła się nad moją wypowiedzią. Wyglądała jakby kalkulowała, co jej się bardziej opłaca - “parę rad” dla gangu i święty spokój, czy całkowite trzymanie się ideałów i użeranie z fałszywcami. Szale decyzji przechyliło błagalne spojrzenie An. Ata westchnęła (przynajmniej raz to nie ja) i powiedziała:
 - No dobrze. Mogę zostać tym waszym taktykiem, ale sama nie przyłożę ręki do żadnej z waszych zbrodni. Bijcie się sami, ja wam tylko powiem, jak będzie najkorzystniej.
No i zwycięstwo! Jak zawsze z resztą. Na wzniesienie toastu dolałem do moich lodów nieco pozostałego mi wina.
W tym momencie zdarzyło się coś, czego żadne z nas - ani ja, ani Ata - się nie spodziewało. Moja śnieżna czupryna wstała i powoli podreptała do Aty, dzieląc się z nią swoimi lodami. Co więcej, pierwszy raz odezwała się do kogoś ze szkoły po za mną i nauczycielami:
 - Żebyś miała siły myśleć.
An wreszcie zaczęła robić postępy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz